Bioshock Infinite: Burial at Sea – przyjemny, acz wymuszony powrót do Rapture
Burial at Sea to przyjemne DLC, ale nie do końca takie Rapture pamiętam. Dotarcie do napisów końcowych pozostawiło mnie ze sporym bagażem mieszanych uczuć.
fabuła, klimat gry, konstrukcja latającego miasta Columbia, ładna kolorystyka, narzędzia mordu niewygórowane wymagania sprzętowe
Minusyprzestarzały silnik graficzny, w wielu lokacjach słabej jakości tekstury, błędy w grafice
Małe wyznanie dla Was na początek –do ostatniej chwili nie byłem pewien, czy jestem właściwą osobą do stworzenia tej recenzji. Chociaż każdy z Bioshocków jest mojemu sercu bliski, a napisy końcowe poszczególnych części oglądałem momentami naprawdę chorą liczbę razy, na Burial at Sea nie czekałem ani trochę. Osobiście trzymałem kciuki za to, by zakończenie Infinite było również zakończeniem całej trylogii, ciąg dalszy wszelkich niedopowiedzianych wątków pozostawiając w kwestii naszej wyobraźni. Wraz z premierą drugiego epizodu Burial at Sea, nieco na przekór samemu sobie, postanowiłem jednak ostatecznie sprawdzić, cóż takiego wizjonerski Ken znowu wymyślił. Wszystko to bez jakiejś szczególnej ekscytacji, a raczej z niewielką dozą niechęci w stosunku do dalszych prób robienia wyższej sztuki z FPS’ów.
Niepełne zanurzenie
Zanim jednak zabierzemy się pod pachę z drugim episodem Burial at Sea, warto na chwilę zwolnić i rzucić okiem, cóż takiego do zaoferowania ma nam część pierwsza – w szczególności, iż jej recenzja nie wylądowała jak dotąd na naszych łamach. Pierwsze fabularne rozszerzenie do Bioshock: Infinite zabiera nas na powrót do Rapture, przedstawiając znanego z „podstawki” prywatnego detektywa Bookera DeWitta, którego biuro odwiedza niemniej znana Elizabeth. Jeśli przytoczone tutaj nazwy i imiona to dla ciebie czarna magia, nie dziwota – Burial at Sea to zdecydowanie produkt skierowany do osób zaznajomionych z uniwersum Bioshocka. Biorąc się za niego bez znajomości poprzednich części robisz sobie najzwyczajniej w świecie krzywdę.
Ale to nie powrót w „stare śmieci” i spotkanie z równie starymi znajomymi sprawiło, iż podczas pierwszego epizodu przyszło mi ziewać do ekranu. Z początku intrygujące zadanie odszukania niejakiej Sally okazało się być nie tylko krótką (bo zajmująca w sumie 2 godziny), ale i również mało elektryzującą przebieżką po kilku nieco zbyt mocno skąpanych w mroku lokacjach, połączoną z nie stanowiącymi niemal żadnego wyzwania pojedynkami na plazmidy i broń palną. A skoro już przy orężu Bookera jesteśmy, udostępniona tu ilość pukawek i „mocy” również nie przytłacza – 4 giwery na krzyż i garść znanych już plazmidów to nie to, co tygrysy lubią najbardziej. W jakiś sposób wynika to oczywiście z długości trwania pierwszego DLC, którego jednak przed moim ostatecznym potępieniem ratuje już tylko całkiem mocny finał i poprzedzające go rozmowy DeWitta z jak zawsze piękną Elżbietą.
Do dwóch razy sztuka
Gdybym za pierwszy epizod Burial at Sea zabrał się w momencie jego premiery, zapewne mocno byłbym się wówczas zniesmaczył. Na całe szczęście, gorycz wynikającą z niezwykle krótkiej, a przy tym nieporywającej i powtarzalnej przygody w skórze Bookera zabić mogłem natychmiastowo słodkim krajobrazem słonecznego Paryża. W ten oto sposób wita nas bowiem Episode 2, w roli głównego bohatera osadzając już urodziwą Elizabeth. Dokładnie od tego momentu zaledwie delikatnie zarysowany wątek z części pierwszej nabiera tempa i prawdziwie intryguje, a sama rozgrywka wreszcie wnosi wymaganą świeżość. A wszystko to przez to, iż nasza dziewoja niestety nie może poszczycić się taką wytrzymałością jak pan zatwardziały detektyw. Na szczęście braki odporności na uderzenia nasza bohaterka nadrabia, z typową dla przedstawicielek płci pięknej gracją zestawem własnych umiejętności. Wśród nich znajdziemy nie tylko otwieranie zamków wytrychem (prosta, acz nieźle wyglądająca mini-gierka) ,możliwość przemykania szybami wentylacyjnymi, ale też plazmid aktywującym klasyczne „widzenie” przez ściany i niewidzialność. W momencie, w którym w nasze rączki trafia jeszcze kusza z kilkoma rodzajami bełtów (usypiające, przyciągające Splicerów dźwiękiem etc.) Burial at Sea II przeradza się w uproszczoną, acz całkiem przyjemną grę z gatunku stealth action.
Paradoksalnie, wolniejsze tempo drugiego epizodu Burial at Sea zdołało rozruszać nieco stypę rozpoczętą przez swojego poprzednika. Odwrócenie rozrgywki do góry nogami, poprawiona narracja oraz ilość smaczków i powiązań pomiędzy pierwszym Bioshockiem, a Infinite zmazało niezbyt porywające wrażenie pozostawione przez jedynkę. Niestety, od momentu premiery ostatniego Bioshocka zdążyło już upłynąć nieco wody w Wiśle/ Warcie/Odrze (niepotrzebne skreślić) i prywatnie zastanawiam się, czy Burial at Sea nie przegapił nieco swojego czasu. Słuszne podekscytowanie na ostatnie dzieło pana Levine niewątpliwe zdążyło już nieco przygasnąć, a przez to przyjęcie fabularnego rozszerzenia zrzucającego nas z Columbii wprost w objęcia Rapture, przynajmniej w moim przypadku, również obniżyło swoją temperaturę. Jeśli jednak możesz twardo stwierdzić, iż Twoje zainteresowanie tym artystycznie pięknym i fabularnie zagmatwanym uniwersum nie obniżyło się ani o jotę, śmiało dodaj pół oczka do oceny końcowej. W takim przypadku Burial at Sea, a w szczególności epizod z Elizabeth w roli głównej, zdrowo Cię zaspokoi.
Podsumowanie | ||
plusy: • klimat serii wiecznie żywy, • mistrzowski projekt lokacji, • intrygująca fabuła, • długość trwania dodatku (ok. 6 h), • sporo smaczków i ciekawostek dla fanów Bioshocka | ||
minusy: • irytujące wczytywanie się wrogów w pomieszczeniach, • głupota przeciwników w sekcjach skradankowych, • gdyby nie chęć poznania fabuły, przez tempo rozgrywki wynudziłbym się tu na śmierć |
Moja ocena: | |
Grafika: | zadowalający |
Dźwięk: | zadowalający plus |
Grywalność: | dobra |
Ogólna ocena: | |
Cena w dniu publikacji testu: • Episode I DLC – ok. 55 zł (PC); ok. 60 zł (konsole) • Episode II DLC – ok. 55 zł (PC); ok.60 zł (konsole) |
Dla osób z premierowym, polskim wydaniem BioShock Infinite, do którego dołączany był Season pass – oba dodatki dostępne są za darmo!
Komentarze
19Grafika jest dobra, to nie Crysis, ale fabuła i te zagadki, rozmowy, zakamarki.
Rzadko kiedy tak jak główna gra i dodatek jest tak dobra i wciągająca, ba dodatki są moim zdaniem jeszcze lepsze niż podstawa.
Historia zatoczyła koło, choć odnoszę wrażenie że nie do końca (końcówka po napisach końcowych daje do myślenia)
Kult Kena się zrobił. No gods or kings. Only man :P
Szkoda tylko że cała ekipa odpowiedzialna za Infinite poszła na bruk. Widocznie gra była za trudna dla amerykańskiego odbiorcy...
autor wynudzony? BAS to jedne z najlepszych DLC w jakie dane mi było zagrać, już pierwsza część stawia mnóstwo pytań, a druga zaczyna się od trzęsienia ziemi by zakończyć po prostu mocarnie
scena w pokoju Atlasa wgniata w fotel... podobnie jak świetny klimat rodem z horroru w jednej z lokacji obok pomnika Finka (w zasadzie całą tę lokację można pominąć)
recenzja na odwal się a samo DLC to dla mnie ocena minimum 90% na 100
Polecam tą scenkę oraz tą z początku w Paryżu w nocy sobie ustawić i zobaczyć na TV 40 cali lub więcej i dźwięk przestrzenny. Można się solidnie przestraszyć